Komu let's, temu go!

Blog gromadzi ulotne spostrzeżenia, które nachodzą nas przy porannej kawie. Czytamy, oglądamy, przysłuchujemy się, mierzymy, próbujemy porządkować. Qltywator ma być narzędziem, które przeczesuje dziki gąszcz zjawisk w kulturze i w przestrzeni miasta.

Opinie tylko subiektywne.
Dwie pary rąk śmiertelnych z zamiarem upamiętnienia.
Bierzcie na wynos.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Skamieniały słowik



Trudno w polskiej literaturze współczesnej o autorkę bardziej samoświadomą niż Magdalena Tulli. A taka wymaga również odpowiednio przygotowanych czytelników. Czy Nagroda Literacka w Gdyni jest dowodem na to, że do takiej prozy wreszcie dojrzeliśmy?

Magdalena Tulli jest mistrzynią zmiany perspektyw narracyjnych i budowy świata, którego kształty zmieniają się na naszych oczach. Bohaterka „Włoskich szpilek” żyje w powojennej Polsce. Raz jest małą dziewczynką, która brudzi stalówką pióra usta na niebiesko i nie może zapamiętać, z której strony litery „a” stawia się ogonek. Za chwilę jest dorosłą kobietą, która wspomina życie w kilku światach: dzieciństwo w okrutnej peerelowskiej Polsce, wakacje u ojca w Mediolanie, powolne zanikanie matki chorej na Alzheimera, nagonkę 68 roku. Naznaczona stygmatem inności nie potrafi zrozumieć przyczyny swojego wykluczenia. Kobieta, której jedynym constans w życiu były poniżenie i odtrącenie, wprawia czytelnika w zakłopotanie i jednocześnie igra z jego fabularną odpornością. Tym bardziej, że cykl opowiadań niemal do końca nie tłumaczy nam przyczyny tego wykluczenia. „Włoskie szpilki” to przejmująca, bo chłodna opowieść o wyobcowaniu, braku tolerancji i nieznośnym stygmacie epoki politycznej.

Książką Tulli (usilne wpychanie jej w ramy gatunkowe tylko ją kaleczy) rządzi zasada konstrukcyjna dystansu: „Kto patrzy z dystansu, ma w głowie miarę i wagę spraw, powiedzmy, boską. Nie drży i oczy nie zachodzą mu łzami” - to cytat z pierwszego opowiadania. To dzięki niej pisarka osiąga taki poziom elegancji prozy. Włochy, które w umyśle bohaterki i naszym, czytelnika, funkcjonują jako kraj wolności i soczystej zieleni (ale przecież i faszyzmu), zderzone są z szarą, ponurą i okrutną rzeczywistością PRL-u. Nie ma w tych opowieściach histerii czy tupiącego buntu. Siła oddziaływania tkwi właśnie we wspomnianym chłodzie, wręcz emocjonalnym mrozie, którym nieświadomie obdarzyła bohaterkę matka. (O kształcie i znaczeniu tego „spadku” dowiadujemy się dopiero pod koniec lektury). Można to tłumaczyć logiką traumy po dymiących kominach, poddawanej stopniowej racjonalizacji. Ilość miejsc niemożliwych do wypełnienia w czytelniczym odbiorze wskazuje jednak na to, że proces racjonalizacji wcale się nie zakończył – stąd paląca i kłująca prawdziwość tej prozy. Świat przedstawiony dzieli się na dwa kraje, dwa czasy: przedwojenny i powojenny, czas ocalony i dźwigany, przestrzeń domu i szkoły, przy czym żadna z nich nie jest bezpieczna, bo fundamenty pękły albo wcale ich nie było. Doskonale wyprofilowana narracja, skonstruowana bez najmniejszych uchybień językowych i zgrzytów. Przejmuje tym bardziej, jeżeli uświadomimy sobie jej autobiograficzny charakter i dotrze do nas, ile kosztowało autorkę porządkowanie i szlifowanie wspomnień.

W jednym z wczesnych wywiadów Tulli mówi, że upodobała sobie „poetykę bezczelnej bredni”, bo jest kwintesencją literatury i emanacją wolności ludzkiej myśli. Z drugiej strony metaforę traktuje śmiertelnie poważnie (nic dziwnego – dźwiga potężny ładunek znaczenia), ale nigdy kosztem rzeczywistości. Opowiadania „Włoskich szpilek” uderzają realizmem odtworzonych miejsc, emocji i czasów, ale zaskakują też trudną do przyjęcia, cierpką materią zdarzeń. Nie chce nam się wierzyć, że rzeczywistość, szkoła i dorośli tak bardzo mogą się sprzysięgnąć przeciwko małej dziewczynce, nie rozumiemy, dlaczego matka ciągle odpycha od siebie dziecko, które i tak z trudnych do wytłumaczenia powodów zbiera w najbliższym otoczeniu emocjonalne cięgi. Mimo że motywację działań w tej prozie trudno zrozumieć i przeniknąć, skłania nas do przyjemnie gorzkich refleksji o specyfice pojmowania tożsamości przez nasz naród.

Proza Magdaleny Tulli przypomina tytułowe włoskie szpilki: to kwintesencja elegancji i dobrego smaku, niepowtarzalnego i niemożliwego do podrobienia stylu. Z drugiej strony szpilki jako narzędzie pracy każdego dobrego krawca boleśnie, punktowo i celnie przypominają o tym, że w 68 roku niełatwo było w Polsce skroić świat na miarę nowej rzeczywistości. A później nie sposób dosztukować wyszarpniętego materiału. Najlepszy krawiec tego nie potrafi: każdy ruch odsłania wtedy dziury. W całej książce nie pada ani razu słowo „Żyd”, ale podskórnie czujemy jego pulsujące brzmienie i ciężar. Justyna Sobolewska pisała w kontekście tej książki o polskiej traumie, ale, podobnie jak niniejsza recenzja, to określenie nie wyczerpuje mnogości znaczeń tej prozy. Bo trauma nie jest przecież jedynie polskim przywilejem.

Proza Magdaleny Tulli od momentu debiutu rozsadza wszystkie ramy gatunkowe, które próbują jej narzucić recenzenci. Nagroda Literacka w Gdyni to wspaniała wiadomość. Kolejna nominacja do Nike jest tylko oczywistym sygnałem, że Magdalena Tulli wykonuje więcej niż „wybitną pracę na rzecz idealistycznych tendencji”.

Magdalena Tulli, Włoskie szpilki, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz