Nic tak skutecznie nie podnosi ciśnienia w deszczowy poniedziałkowy poranek jak antysemityzm.
Szatnia w centrum rehabilitacji, walczę z butem na klęczkach, obok mnie
staruszek postury Bartoszewskiego mocno po osiemdziesiątce zapina
kurtkę i pomstuje, że rząd nas okrada, że żyć się w tym kraju nie da, że
przemysł na stracenie poszedł. Upadł mu parasol, sięgam, podaję.
Staruszek spojrzał tylko na mnie i pomstuje dalej do sąsiada:
- Mówię panu, to wszystko w tym kraju Żydy zawszone rozkradły, a w
rządzie się trzymają, bo mają jeszcze żony Żydówki. Wiedział Hitler, co
robił, że ich gazował.
Wyprostowałam się przed nosem staruszka:
- A gdybym ja była Żydówką, to co Pan na to?
Zaległa grobowa cisza. Ściągnęłam na siebie dwadzieścia czujnych spojrzeń w szatni.
Staruszek sapnął, pochylił się i syknął:
- To sam bym cię wydał do gazu, plugawa hołoto.
Mówił Karol Szymanowski: "Rzecz w tym, że Polacy nie znoszą żywych ludzi, a ubóstwiają trupy,
z którymi mogą robić, co im się podoba, dlatego też dążą zawsze
do tego, żeby tych żywych ukatrupić."