Komu let's, temu go!

Blog gromadzi ulotne spostrzeżenia, które nachodzą nas przy porannej kawie. Czytamy, oglądamy, przysłuchujemy się, mierzymy, próbujemy porządkować. Qltywator ma być narzędziem, które przeczesuje dziki gąszcz zjawisk w kulturze i w przestrzeni miasta.

Opinie tylko subiektywne.
Dwie pary rąk śmiertelnych z zamiarem upamiętnienia.
Bierzcie na wynos.

piątek, 10 sierpnia 2012

Przekleństwo dziedziczenia



Tajemnicza historia autorstwa „Czarnych malowideł” z Prado stała się dla Jacka Dehnela pretekstem do próby odtworzenia zagmatwanej rodzinnej historii. „Saturn” jest również, a raczej przede wszystkim, próbą psychologicznej wiwisekcji relacji rodzinnych i mrocznych meandrów patriarchatu.

Badania nad życiem Francisca de Goi y Lucientes trwają od lat i trwać będą. Niezwykle płodny, pracowity i jednocześnie nieoczywisty nadworny malarz trzech Burbonów do dziś zadziwia wszechstronnością i zagmatwaną biografią. Profesor Juan José Junquera w 2003 r. w swoich pracach podważył przekonanie, że autorem fresków w Quinta del Sordo („Dom Głuchego”, w którym malarz mieszkał pod koniec swojego życia) jest genialny Francisco de Goya, znany Europejczykom chociażby z „Rozstrzelania powstańców madryckich” czy późnego „Kiedy rozum śpi, budzą się upiory”. Z kolei jedna z badaczek Goi, Natacha Seseña, w korespondencji malarza zwróciła uwagę na homoseksualny charakter relacji z Zapaterem. Jacek Dehnel, jeden z najzdolniejszych pisarzy młodego pokolenia, syn malarki i tropiciel rodzinnych historii w sztuce, właśnie te sensacyjne tezy uczynił pretekstem do demitologizacji postaci hiszpańskiego romantyka.

Być może demitologizacja jest również niecelnym określeniem. Przez pryzmat wydarzeń w rodzinie de Goya Dehnel przygląda się bowiem odwiecznemu konfliktowi między ojcem (dodajmy: genialnym ojcem) a synami, których podświadomie rodzic chce wychować na obraz i podobieństwo swoje, nie biorąc pod uwagę, jak bardzo różnią się od siebie wzajemnie i od niego samego. Ojcowi rodu daleko do statecznego i rozsądnego ojczulka, który z uwagą śledzi postępy swoich dzieci i bacznie im się przygląda, pozwalając wybrać własną drogę. Coroczny „płodozmian” niestety nie przynosi mu upragnionego geniusza, o czym wzburzony obwieszcza jednemu z synów, Javierowi, któremu nie szczędzi słów pogardy. Mimo że utrzymuje, że całą rodzinę kocha jednakowo, Javiera uważa za genetyczną pomyłkę, beztalencie i istotę zupełnie bezwolną i niedecyzyjną (do tego stopnia, że wybiera mu również żonę). Konsekwencją takiego myślenia jest zaszczepienie w Javierze poczucia niższości i jednocześnie krępowanie jego twórczej woli. Istota konfliktu między ojcem a synem w tym przypadku opiera się na drastycznych różnicach charakterów i różnicach w sposobie postrzegania celów sztuki. Francisco uważa, że syn „maluje jak baba”, poprawia nawet jego prace, podczas gdy w jednym z monologów Javier mówi: „rysował trupy (…) jeszcze ciepłe. Mnie wydawało się to niskie, jakby powlókł się tam tylko po to, żeby paść oczy krwią, ekskrementami płynącymi z brudów, odorem świeżych zwłok. Ja natomiast wybierałem to, co wydawało się miłe dla oka”.

Francisco w powieści jawi się jako wyjątkowo jurny, spragniony cielesnych uciech, zakochany w sobie bezgranicznie stary satyr, który już dawno zarzucił prowadzenie ewidencji spłodzonych dzieci. Jest mistrzem politycznego oportunizmu, a każdy akt wykorzystuje do zorganizowania sobie rozkosznego popołudnia w towarzystwie pozującej służącej. W żadnego z krewnych nie wrodził się pragmatyczny wnuk, Mariano, który pała niechęcią do ojca, wielbi dziadka i skupia się głównie na finansowych profitach płynących z faktu przynależności do rodziny de Goya (zresztą, jak wykazują źródła, większość majątku rodzinnego stracił przez lewe interesy i nadmierną ufność w swoją inwestycyjną wszechstronność). Kompleks niższości i nieustannie podnoszona poprzeczka owocują z kolei wielką przegraną Javiera: traci żonę, syna, osobowość twórczą i szansę na powszechne uznanie. Handluje szkicami po ojcu, znosi cierpkie komentarze i słowa pogardy wobec jego rzekomych braków warsztatowych, dźwigając ciężar ojcowskiego geniuszu i bezlitosnych porównań. Pod koniec życia (według Dehnela) jego talent znajduje ujście w monumentalnych freskach, których autorstwo przypisywano dotąd genialnemu ojcu. Javier przypadkiem natrafia również na korespondencję ojca z Martinem Zapaterem – i to już w całości burzy wizerunek geniusza, bo na pierwszy plan wysuwa się po prostu żądny uznania seksualny frustrat.

Zwraca uwagę kształt artystyczny powieści: narracja pierwszoosobowa, podzielona na trzy głosy: Francisco, Javiera i Mariano (ojca, syna i wnuka). Zabieg pozornie nietrudny, efekt ciekawy, choć przyznam, że po Dehnelu spodziewałam się czegoś jeszcze bardziej sugestywnego i psychologicznie wnikliwego. Najsłabiej wypadają fragmenty, które trudno genologicznie sklasyfikować, a są wariacjami na temat poszczególnych płócien. Tu kadencyjny rozmach może przeszkadzać, pełna, nadmiernie barokowa forma obok reprodukcji obrazów z „ciemnego okresu” Goi przytłacza i męczy. Ale może właśnie tak się żyje z genetycznym stygmatem? Może te intermedia oddają również stan duchowy Javiera, pozostającego w cieniu oddziaływania potężnego Saturna, który pożera swoje dzieci? Czy właśnie na tym polega bycie pierścieniem planetarnym, odpryskiem materii, a później pogrobowym dodatkiem, który jednak podtrzymuje i warunkuje ciężar planetarny?

Dehnelowi udało się również wydobyć w powieści warstwę symboliczną: Saturn to nie tylko bóstwo płodności i jednoczesnego zniszczenia. To także bóg melancholii, twórczego osamotnienia. Regularne kondukty żałobne w rodzinie najprawdopodobniej były związane z chorobą zwaną saturnismo, czyli ołowicą – ołów był jednym z podstawowych składników farb, których używał Goya. Dlatego cała historia rodzinna zdaje się być zanurzona w odmętach śmierci i zamierania, a jednocześnie krwiożerczej, bezdusznej walki o władzę i dominację.

Nie zapominajmy o tym, że to, co o Goi dzisiaj wiemy, jest rezultatem badań naukowców po wielu latach od śmierci mistrza. Sam „Saturn” to z kolei literacka fikcja i wizja autora. Nie sposób przecież po latach dojść do tego, czy Francisco faktycznie był okrutnym, bezlitosnym ojcem oraz zionącym zwierzęcą chucią i potrzebą regularnego „łomotania” pokojówek starym satyrem. Tym, czego mi w książce zabrakło, jest nadanie spójności trzem monologom (zamysł artystyczny skądinąd genialny). Z tego, że Francisco był, jaki był, nic nie wynika, a jeśli już, to, jak dla mnie, wynika za mało. Trudno powiedzieć, czy to chuć była motorem jego twórczości, jak zdaje się głosić teza powieści. Niesmaczne opisy cielesnych podbojów mimo wszystko wydają się istnieć zbyt „obok” zagadnień sztuki. Wydaje mi się, że to nieco niepodobne do Dehnela, arbitra elegancji i erudyty, żeby malarskie natchnienia sprowadzać li i jedynie do zagadnień osnutych wokół prokreacji (bo czy na pewno miał na myśli élan vital, a jeśli tak, to jak to się ma do sztuki?). Jeżeli faktycznie życie Goi jest potwierdzeniem tezy, że „na początku była chuć”, chciałabym przeczytać coś, co faktycznie to potwierdza, a nie jest jedynie zapisem prostackiej uczty cielesnej. To pozwoliłoby mi się zbliżyć do Goi i zrozumieć istotę jego twórczego natchnienia.

„Saturn” Dehnela jest fikcją literacką, a era liberalnego myślowo postmodernizmu pozwala autorowi na snucie domysłów na temat prawdy i tworzenie własnej wersji wydarzeń. Zresztą, na tym właśnie polega potęga literatury: na możliwości życia wielokrotnego. Nie jestem historykiem sztuki, dlatego o autorstwie fresków nie mam prawa się wypowiadać. Niemniej w powieści Dehnela czegoś brakuje, jest jakaś strefa niedookreślona, której czytelnik samodzielnie wypełnić nie może. Zwraca jednak uwagę doskonały warsztat językowy autora „Lali”: stylizacja i indywidualizacja wypowiedzi bohaterów, olbrzymia wiedza historyczna i wysoki poziom artystycznej wypowiedzi. „Saturnem” Dehnel wpisał się w europejską tradycję pisania o wielkich twórcach naszej kultury: o Goi mówili m.in. Ortega y Gasset, bracia Goncourt, Ernest Hemingway, Gautier i Baudelaire.

Cieszmy się, że właśnie Dehnel odważnie próbuje dołączyć do grona wielkich.

Jacek Dehnel, „Saturn: czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya”, WAB, Warszawa 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz