Komu let's, temu go!

Blog gromadzi ulotne spostrzeżenia, które nachodzą nas przy porannej kawie. Czytamy, oglądamy, przysłuchujemy się, mierzymy, próbujemy porządkować. Qltywator ma być narzędziem, które przeczesuje dziki gąszcz zjawisk w kulturze i w przestrzeni miasta.

Opinie tylko subiektywne.
Dwie pary rąk śmiertelnych z zamiarem upamiętnienia.
Bierzcie na wynos.

sobota, 26 maja 2012

Paradoksy Księdza Jana


Polska biografistyka przeżywa swój renesans. Po doskonałym „Korczaku” i „Nałkowskiej” mamy wreszcie rzetelną biografię jednej z najciekawszych i najbardziej nieoczywistych postaci na mapie polskiej kultury. Nie oznacza to jednak, że Magdalenie Grzebałkowskiej udało się odpowiedzieć na wszystkie pytania. Ale, paradoksalnie, właśnie w tym tkwi największa siła biografii Jana Twardowskiego.

Słowa „Śpieszmy się kochać ludzi” stały się jego przekleństwem. Panny na wydaniu z jego parafii odczytały to jako zachętę do szybkiego zamążpójścia, bo wybranek sobie odejdzie. Zawsze mówił o sobie „ksiądz piszący wiersze”. Nigdy poeta-ksiądz. Nie oznacza to jednak, że nie dotyczyły go nigdy rozterki typowe dla wszystkich twórców. Chciał być księdzem, a musiał pogodzić się z tym, że jest poetą. Albo odwrotnie. Jakkolwiek by było – to był właśnie jego krzyż. Albo nie wierzył, albo nie chciał wierzyć w potęgę przekazu swoich wierszy. Był szalenie skromny, ale jednocześnie zależało mu na opiniach krytyków na temat jego wierszy. Wiadomo, polonista. Cytował z pamięci szczególnie recenzje nieprzychylne. Nie chował nigdy do nikogo urazy, ale był pamiętliwy. Lubił mniejsze i większe złośliwości, na szczęście zupełnie nieszkodliwe. Bał się dzieci, ale potrafił z nimi rozmawiać jak nikt inny. Nieobce mu były również tarcia wewnątrz środowiska twórczego, animozje nawet pomiędzy poetami – duchownymi (ksiądz Paweł Heintsch do śmierci nie mógł zrozumieć, czemu Twardowski, a nie on). Zbierał suszone kwiaty, robił zielniki, ale prowadził też wielki sztambuch, w którym wpisywali się jak do pamiętnika pisarze, aktorzy, ludzie teatru i sceny. Pomiędzy zasuszoną gałązką a obrazkiem prymicyjnym znalazła się nawet fotografia Marleny Dietrich.

Z portretu nakreślonego przez Grzebałkowską wyłania się przede wszystkim człowiek – pełen sprzeczności, ale i ułomności jakże rozbrajających. Lubił kartofle ze zsiadłym mlekiem, pluszowe biedronki, tandetne anioły, otaczał się przedmiotami, które wprawiał ciągle w ruch: rozdawał je i przyjmował kolejne, żeby nimi obdarować innych. Wielką tajemnicą są kontakty księdza Jana z SB – z jednej strony historycy z IPN-u są pewni, że Twardowski nie miał pojęcia o założeniu mu teczki, z drugiej – nie umiał odmówić, kiedy przychodzili do niego na „rozmowy” przedstawiciele bezpieki (co wynikało raczej z potrzeby ochrony sióstr wizytek i starodawnego savoir vivre'u, który nie pozwalał gościa ot, tak, wyrzucić za drzwi).

Grzebałkowska w swojej pracy przestrzega podstawowego przykazania reportera: prezentuje fakty, ale nie ocenia. Odsłania obraz, nie interpretując. Subtelnie przedstawia skomplikowane relacje z kobietami, których w życiu Jana było wiele i nigdy nie ukrywał, że lubi się nimi otaczać. Nawet w szpitalu miał ze sobą ulubiony rudawy tupecik, który przyklejał na specjalny klej charakteryzatorski do znienawidzonej łysiny, choć ze szkaradną czarną torbą z fioletowymi uszami się nie rozstawał. Na tyle, na ile to możliwe, odtworzone są szkolna przeszłość Janka, wojenne blizny i nie-oczywiście serdeczne relacje w rodzinie.

Imponującą pracę wykonała Grzebałkowska. Tym bardziej, że więcej było okruszków niż informacji, a jak już informator się znalazł, to albo mówił mało, albo wyrzucał ją za drzwi (rewelacyjny pomysł z zamieszczeniem fragmentów bynajmniej nie życzliwych telefonicznych rozmów ze znajomymi księdza). A to wszystko pozbawione beatyfikacji na siłę i infantylizmu interpretacji. Dla zachęty niech wybrzmią słowa samego księdza Jana podczas jednej ze spowiedzi: „Wiesz, ja mimo wszystko wierzę w Boga”. Symptomatyczne. I paradoskalne.

Magdalena Grzebałkowska, „Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego”, Kraków 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz