Komu let's, temu go!

Blog gromadzi ulotne spostrzeżenia, które nachodzą nas przy porannej kawie. Czytamy, oglądamy, przysłuchujemy się, mierzymy, próbujemy porządkować. Qltywator ma być narzędziem, które przeczesuje dziki gąszcz zjawisk w kulturze i w przestrzeni miasta.

Opinie tylko subiektywne.
Dwie pary rąk śmiertelnych z zamiarem upamiętnienia.
Bierzcie na wynos.

środa, 5 października 2011

Stracić kogoś


"Śmierć dziecka - nieważne w jakim wieku - jest czymś tak nienaturalnym i niewłaściwym, że po takiej tragedii trudno na nowo odszukać sens życia. Nawet, gdy zaakceptuje się ten fakt i osiągnie w jakimś stopniu równowagę, radość na zawsze pozostaje niedostępna, jak wspomnienie wody w wyschniętej studni, niegdyś pełnej po brzegi, ale teraz skrywającej jedynie głęboki, wilgotny zapach dawnej obfitości..." (Dean Koonz). Konieczność pochowania własnego dziecka jest bodaj najbardziej okrutnym aktem pogwałcenia naturalnego porządku świata. Bólu po stracie ukochanej osoby nie da się ani wysłowić, ani wyłzawić. Mimo tego człowiek sięga po dostępne mu środki ukojenia. Jednym z nich jest literatura.

Książkę holenderskiego pisarza Thomése trudno sklasyfikować pod względem gatunkowym. Nie jest ani typową powieścią, ani traktatem. Jest zapisem pojedynczych refleksji o cierpieniu, które układają się w ojcowski stenogram po stracie córki. "Cień mojego dziecka" siłą wyrazu przypomina znane nam doskonale "Treny", ale to przede wszystkim artystyczne świadectwo ludzkich zmagań z niedoskonałością języka. Sztuka od wieków ma nieść nam spokój, ukojenie i oczyszczenie. Paradoksalnie jednak, kiedy człowiek po nią sięga, z całą mocą doświadcza niedoskonałości wszystkich dostępnych mu środków wyrazu i narzędzi. Kiedy pojawia się śmierć, i język powinien umrzeć.

Śmierć Elisy rozpościera się ponad wszystkim jak niebo, przenika każdą chwilę, wślizguje się w każdy zakamarek myśli. Na każdym kroku ojciec napotyka na "nieszczęsne ochędóstwo": pieluszki, zabawki, zagubioną rzęsę albo okruch wspomnienia, które bolą tak samo, jak rozproszone przymiotniki, znaki zapytania i eksklamacje. Za pomocą języka próbuje na powrót uporządkować swój świat, bo śmierć dokonała jego dekonstrukcji. Próbuje budować nowy słownik: sięga po Biblię, teksty hagiograficzne, wyjątki z pism filozofów starożytnych i współczesnych poetów. Ostatecznie jednak dochodzi do wniosku, że jego córka "jedynie w nienapisanej jeszcze alchemii słów może na nowo próbować zaistnieć." Jest jak cień, który nie ma na to siły, bo brakuje mu ciała. Ojciec próbuje ponownie powołać ją do życia, ponownie wyjąć z ciała i "włożyć w język". Tęsknota i rozpacz to nie brak, ale nieustanna obecność, która domaga się ucieleśnienia, wcielenia i zaklęcia. Słowa jednak nie nadążają za myślą, która z kolei drze każdy fragment rzeczywistości na drobne i bolesne kawałki.

Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć i ta książka jest potwierdzeniem heroizmu ludzkiego losu. Nawet jeśli rozpacz wytrąca człowiekowi z rąk ostatnią broń, nie przestaje on szukać ujścia dla bólu. "Cień mojego dziecka" wpisuje się w nurt literatury o stracie, czyli o czymś, czego wysłowić się nie da. Ostatnio tak przejmującym świadectwem tęsknoty i cierpienia był "Smutek" Clive'a Staplesa Lewisa. Także w tej książce miłość jest wszechobecna.

Według Emersona "literatura jest wysiłkiem dokonywanym przez człowieka dla wynagrodzenia sobie zła istnienia". Choć język jest niedoskonały, nadal potrafimy się wzruszać i współodczuwać. Nadal heroicznie poszukujemy treści i piękna. Takie książki potwierdzają sens istnienia literatury.

P.F. Thomése, Cień mojego dziecka, tłum. Alicja Oczko, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz