Komu let's, temu go!

Blog gromadzi ulotne spostrzeżenia, które nachodzą nas przy porannej kawie. Czytamy, oglądamy, przysłuchujemy się, mierzymy, próbujemy porządkować. Qltywator ma być narzędziem, które przeczesuje dziki gąszcz zjawisk w kulturze i w przestrzeni miasta.

Opinie tylko subiektywne.
Dwie pary rąk śmiertelnych z zamiarem upamiętnienia.
Bierzcie na wynos.

sobota, 17 września 2011

Język głodu




„Zaplecze” to nie tylko powieść o anoreksji. To doskonałe, misternie skonstruowane i brawurowo językowo rozstrzygnięte studium ludzkiej niemocy. Syrwid pod lupą przygląda się chorym, skażonym międzyludzkim relacjom przeciętnej polskiej rodziny i rozkłada na czynniki pierwsze patogenezę choroby społecznej.

Poznajemy Klarę jako kilkuletnią dziewczynkę. Ojciec jest tyranem, matka prezentuje pochodną postawy bierno-zależnej. Ojciec zmusza dziewczynkę do jedzenia, wciskając jej twarz w breję z mieszaniną pierwszego i drugiego dania. Odtąd jedzenie będzie ją prześladować. Kontrolowane trawienie w przedszkolu, chora relacja z koleżanką-szantażystką o zapachu bułki z polędwicą, wakacje z dysfunkcyjną babcią w kolorze piwno-kiełbasianej mazi. Sama autorka zauważa, że w jej powieści wszyscy mają anoreksję: cierpią z ciągłego niedoboru pieniędzy, miłości, uwagi, a rekompensują to magazynowaniem przedmiotów na pokaz, jak święte obrazki na telewizorze.

Truizmem byłoby powiedzieć, że anoreksja to choroba spowodowana narzuconym schematem estetycznym współczesności. Klara Wiśniewska nie choruje z powodu potrzeby spełnienia oczekiwań otoczenia. Manekin jawi się jej jako Pigmalion, niedościgniony estetyczny wzór piękna i czystości. Jest idealny, bo nie można go zmienić: zastygły w swojej doskonałości, jak zakrzepły i niedowcielony czas dzieciństwa, który próbuje ciągle wskrzesić w swoim życiu Klara.

„Zaplecze” ostrze krytyki kieruje przede wszystkim w stronę dorosłych, a nie w stronę krwiożerczego konsumpcjonizmu. To dysfunkcyjna rodzina jest winna dramatowi dziewczyny, która ze stygmatem choroby każdego dnia powoli odchodzi i, bez względu na podjęte działania terapeutyczne, nie będzie w stanie wyzwolić się z jej okowów. Tak jak okowów komuny dotąd nie są w stanie zrzucić niektóre polskie rodziny, bo system spętał umysły na pokolenia. Podłożem uczucia głodu jest tu nie tylko niedobór życiodajnych składników odżywczych, ale przede wszystkim obniżenie stężenia uwagi, empatii i rodzicielskiej odpowiedzialności aż do całkowitego ich zaniku. Klara ukrywa swoją chorobę, a jednocześnie próbuje głośno krzyczeć, rozpaczliwie zwrócić na siebie uwagę i wywalczyć prawo do wolności.

Syrwid stworzyła nowy język nie tylko na potrzeby tej powieści. Język głodu, pragnienia, powolnego gaśnięcia, atrofii potrzeb i jednocześnie heroicznej walki. Mówi jednocześnie Klara i „zaplecze Klary”: głos obserwatora i analityka, boleśnie i dokładnie badający każde włókno nerwowe choroby.
Marta Syrwid bodaj jako pierwsza w naszej literaturze unika ucieczki w banał i rozpaczliwe ustępy o rozpaczy i samotności. Klara nie mówi o samotności, tylko ją udowadnia. Narracją suchą, zimną jak chirurgiczna stal, językiem porwanym jak pojedyncze szarpnięcia bólu, jak piekąca fala soków trawiennych sumienia. Język hipnotyzuje i wciąga, na początku czytelnik go nie rozumie, broni się przed nim, a jednak zrezygnować z niego w żaden sposób nie może. Narracja oddaje samonakręcającą się spiralę choroby, poszukiwania wyjścia z przestrzeni niemożliwej do pokonania. Im bardziej łaknie wolności, tym bardziej się nią dławi.
Anoreksja to nie tylko choroba duszy i nieustająca potrzeba katowania ciała przez skrupulatną kontrolę. To przede wszystkim dążenie do oczyszczającej doskonałości wokół siebie: perfekcjonizm w wypełnianiu obowiązków, idealna pod względem estetycznym przestrzeń wokół, najlepsza uczelnia, najlepsze wyniki: „jeśli przestanę być ambitna, przestanę się odchudzać”.

Nazwisko Marty Syrwid swego czasu zrobiło sporo zamieszania w polskiej literaturze. Nazywana „drugą Masłowską” i określana mianem „najgorętszego ciała polskiej literatury” zdaje się rozsadzać swoim talentem wszystkie na siłę narzucone ramy. Myślę, że najwyższy czas zaznaczyć, że Syrwid nie jest żadną „drugą”. To pierwszy tego typu głos w naszej literaturze. A, co ważniejsze, zaskakująco dojrzały (to rocznik '86!). Już w listopadzie nowa powieść Syrwid pt. „Bogactwo”. Podobno jeszcze lepsza i bardziej celna.

Dla wszystkich spragnionych wymagającej literatury lepiej będzie, jak zapamiętają to nazwisko.

Marta Syrwid, "Zaplecze", W.A.B., Warszawa 2009.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz